Idziemy znowu w kierunku centrum. Na głównym placu zupełnie niespodziewanie zaczepia nas młoda Amerykanka. Przyjechała tu na 2 lata, w ramach wolontariatu, uczy w szkole angielskiego i zdaje się dobrze znać to miasto. Podaje jeszcze inną godzinę odjazdu autobusu i poleca nam informację turystyczną niedaleko.
I tam się też kierujemy. Tu wita nas pani Adrianna, dobrze znająca język rosyjski. Zaprasza nas do dużego owalnego stołu i przez najbliższe pól godziny poświęca nam całą swoją uwagę.
Rozwiązuje zagadkę godziny odjazdu autobusu dzwoniąc do koleżanki na stację, opowiada o Rezerwacie Tańczących Niedźwiedzi 17 km stąd, wreszcie zaprasza do zwiedzenia muzeum miejscowości Belica.
Informacja turystyczna z zewnątrz.
Pani Adrianna.
Z wielką przyjemnością zwiedzamy muzeum. Oprowadza nas sympatyczny archeolog Izydor, koło 30-tki. Wpierw pokazuje pozostałości po starożytnych mieszkańcach tych okolic - plemionach trackich. Etnicznie Bułgarzy chętnie przyznają się do swych trackich korzeni. Później czas na nowszą historię bułgarską, a więc okres 500-letniej brutalnej okupacji tureckiej i rewolucji wyzwoleńczych w końcu XIX wieku przy pomocy słowiańskich braci- mocarstwa rosyjskiego. Bułgarzy w podobnym stopniu co Polacy byli narodem dumnym i upartym. Beliczanie chwalą się historią - legendą, gdy chrześcijańscy mieszkańcy chcieli wznieść tu cerkiew. Turecki zarządca nie godził się na to. Budowali więc nocami, a w dzień wojska tureckie ich wysiłki obracały w ruinę. I tak przez tydzień aż oprawca zrobił się naprawdę zły. Bułgarzy przekonali go jednak, że centralnym punktem cerkwi będzie wieża z zegarem, który będzie pożyteczny zarówno dla muzułmanów jak i chrześcijan. Cerkiew wreszcie zbudowano. I tak narodowa duma połączyła siły z duchem wielokulturowości. Niestety musieliśmy się już żegnać z przemiłym panem Izydorem, żeby zdążyć na autobus.