19-06-2015,23:21:50
Znów nie wiem gdzie właściwie powinienem umieścić ten wątek Może jak coś lepszego wymyśle, to najwyżej przestawię. Nadmienić należy również nieoceniony wpływ szanownego Kocura, który kilka lat temu (bo to już minęły co najmniej dwa) zmotywował mnie do chwycenia za pióro, wróć, klawiaturę, i pisania... Tak że dzięki panie Kocur. Ten odcinek dedykuję Tobie.
Na wyjazdach zawsze kumplujemy się kotami. Koty bałkańskie są troszkę inne niż te w Polsce. Są zazwyczaj bardziej szczupłe i mają mniej puszystą sierść. To pewno kwestia klimatu, dodatkowo mało ważna, bo nie odbiera nic kociemu jestestwu. Jakiegoś konkretnego futrzaka jestem chyba w stanie przypisać do większości miejsc, które odwiedziliśmy. Dotychczas rozwodziłem się szerzej na temat jednego małego cwaniaczka, przez którego poznałem budowę anatomiczną Passata.
Ale, żeby tym razem było bardziej turystycznie, przypomnę sobie kilka kociaków powiązanych z konkretnymi lokalizacjami.
W macedońskiej Bitoli stacjonowaliśmy w pobliżu dworca kojelowego, w bardzo przyjemnym hostelu. Łatwo go poznacie, gdzieś w recepcji albo przed budynkiem wisi białoczerwona flaga, pięknie świadcząca o naszym pobycie w tym miejscu. Szef prosił byśmy przysłali mu sztukę, chciał zbierać flagi państwowe swoich gości. Ode mnie dostał, a jakże. W zamian mam tam jeden darmowy nocleg gdybym znów zawitał w jego skromne progi. Ale miało być o kotach. Dostaliśmy schludny pokoik w niewygórowanej cenie. Zrzuciliśmy bety na podłogę, ogarnęliśmy się po podróży. Otwieram okno, by co nieco przewietrzyć lokum, patrzcie co zastałem zaraz za oknem –
Rano było jeszcze lepiej –
Innym razem, w innym miejscu… Konkretnie to w czarnogórskiej Budvie, mam tam zaprzyjaźnione pole namiotowe, niedrogo, czyściutko, ze wspaniałym gospodarzem, który przy bramie wita nowo przybyłych, opowiada, rozmawia, rozpytuje. Słowem, gości klientów, a nie tylko obsługuje.
Z jednej strony camping ten osłonięty jest ceglanym murem, porośniętym bluszczem. Tego dnia zbieraliśmy się już do wyjazdu, plecaki popakowane, namiot zebrany, tylko jeszcze papierosek przed drogą i można ruszać. Coś jednak zakotłowało się w krzakach i z wielkim ogonem przyleciał do nas taki oto mały kumpel.
Bardzo chciał się z nami zabrać, nawet oferował, że ponosi mój plecak.
Finalnie jednak uznał, że chyba woli pójść spać, co też uczynił
Tyle na dziś. Spokojnej nocy, bo słońce już zaszło. Co prawda nie tak pięknie jak zachodzi nad jeziorem Szkoderskim, gdy patrzy się od strony Albanii.
Na wyjazdach zawsze kumplujemy się kotami. Koty bałkańskie są troszkę inne niż te w Polsce. Są zazwyczaj bardziej szczupłe i mają mniej puszystą sierść. To pewno kwestia klimatu, dodatkowo mało ważna, bo nie odbiera nic kociemu jestestwu. Jakiegoś konkretnego futrzaka jestem chyba w stanie przypisać do większości miejsc, które odwiedziliśmy. Dotychczas rozwodziłem się szerzej na temat jednego małego cwaniaczka, przez którego poznałem budowę anatomiczną Passata.
Ale, żeby tym razem było bardziej turystycznie, przypomnę sobie kilka kociaków powiązanych z konkretnymi lokalizacjami.
W macedońskiej Bitoli stacjonowaliśmy w pobliżu dworca kojelowego, w bardzo przyjemnym hostelu. Łatwo go poznacie, gdzieś w recepcji albo przed budynkiem wisi białoczerwona flaga, pięknie świadcząca o naszym pobycie w tym miejscu. Szef prosił byśmy przysłali mu sztukę, chciał zbierać flagi państwowe swoich gości. Ode mnie dostał, a jakże. W zamian mam tam jeden darmowy nocleg gdybym znów zawitał w jego skromne progi. Ale miało być o kotach. Dostaliśmy schludny pokoik w niewygórowanej cenie. Zrzuciliśmy bety na podłogę, ogarnęliśmy się po podróży. Otwieram okno, by co nieco przewietrzyć lokum, patrzcie co zastałem zaraz za oknem –
Rano było jeszcze lepiej –
Innym razem, w innym miejscu… Konkretnie to w czarnogórskiej Budvie, mam tam zaprzyjaźnione pole namiotowe, niedrogo, czyściutko, ze wspaniałym gospodarzem, który przy bramie wita nowo przybyłych, opowiada, rozmawia, rozpytuje. Słowem, gości klientów, a nie tylko obsługuje.
Z jednej strony camping ten osłonięty jest ceglanym murem, porośniętym bluszczem. Tego dnia zbieraliśmy się już do wyjazdu, plecaki popakowane, namiot zebrany, tylko jeszcze papierosek przed drogą i można ruszać. Coś jednak zakotłowało się w krzakach i z wielkim ogonem przyleciał do nas taki oto mały kumpel.
Bardzo chciał się z nami zabrać, nawet oferował, że ponosi mój plecak.
Finalnie jednak uznał, że chyba woli pójść spać, co też uczynił
Tyle na dziś. Spokojnej nocy, bo słońce już zaszło. Co prawda nie tak pięknie jak zachodzi nad jeziorem Szkoderskim, gdy patrzy się od strony Albanii.