Ocena wątku:
  • 0 głosów - średnia: 0
  • 1
  • 2
  • 3
  • 4
  • 5
1997, czyli sproketa bułgarskie różne dziwne przypadki ;)
#1
jest dział "bułgarskie produkty w polsce" to może dla odmiany polskie produkty w bułgarii? Tongue

mazdamer z mlekovity na pewno widziałem. a żem człowiek hołdujący zasadzie "dzień bez kanapki z serem, to dzień stracony" pewny właściwości własnoocznie widzianego towaru, zanabyłem ów drogą kupna. kaszkawału nie trawię. chociaż ostatnio serowy rozrzut gatunkowy pod nazwą "kaszkawał" jest olbrzymi i właściwie to już nie jest tylko kaszkawał "kaszkawał" jak drzewiej. coś jak u nas z nazywaniem wszystkich możliwych butów sportowych adidasami. niestety kiedyś było inaczej.

[ i tu się odetnę, bo się nieco rozpisałem. od sklepu na mładost się tu zaczęło i do niego wracam]

sruuu... studentski grad, sofia, marzec 1997. po spożyciu tego wynalazku zakupionego w paru punktach, doszedłem do wniosku, że to nie może tak być, żeby porządnej kanapki z serem nie można było zjeść. obryty w odmianę słowa "kaszkawał" przez wszystkie przypadki* oraz nauczony przypadkiem koleżanki, usiłującą kupić "30 dekagrama sirene", że wagę należy podawać w gramach (bo jak się zacznie z dekagramami kombinować, to popatrzą na człowieka, jak na kosmitę) ruszyłem na poszukiwania żółtego sera z prawdziwego zdarzenia po co większych sklepach. i tu pierwsza konsternacja. niestety polska socjalistyczna myśl urbanistyczna nad morze czarne chyba za bardzo nie dotarła i na osiedlach mieszkaniowych nie ma co za bardzo szukać co większych sklepów. nawet jak już się jakiś trafił, to o sposobie robienia zakupów poprzez wzięcie koszyka i ruszenia między półki na polowanie też można było zapomnieć. kontuar, po kasie na dział i stój kliencie w każdej kolejce z osobna za pieczywem, wędliną, serem itp. samoobsługowy? a co to? po objechaniu chyba wszystkich sklepów po trasie autobusu linii nr 280 z domu do centrum i znalezieniu w tychże sklepach wyłącznie tego serożółtopodobnego wynalazku w kolorze margaryny w desperacji skierowałem kroki do CUM - centralen uniwersalen magazin. taki król wśród pedetów. może mają spożywczy. mieli. jak na centralny dom towarowy przystało towary na dziale spożywczym były bardzo wyeksponowane. tak bardzo, że następny stał parę centymetrów dalej a za nim w głąb półki stało przeważnie nic. deja vu. ja to już gdzieś widziałem. albo raczej nie widziałem, bo nie było za bardzo na co popatrzeć. w końcu znalazłem pierwszy sklep, który faktycznie wyglądał tak, jak w dramatycznych prasowych opisach z polskich gazet o przymierających głodem bułgarach stojących w kilometrowych kolejkach za chlebem (przypominam, początek 97 - wtedy co kryzys, hiperinflacja i takie tam. w praktyce jak u nas po uwolnieniu cen przy zmianie ustroju). po raz kolejny okazało się, że jak masz problem, to się nim podziel. na mładost 1 obok chałupy koleżanki stał sobie blaszany pawilonik rozmiarów słusznego sklepu osiedlowego, pomalowany na fioletowo milkowy kolor, z wejściem przez szklaną piramidę, o równie pasującej do wejścia nazwie "oazis". do tego samoobsługowy. w środku haj lajf, łutszyj sort i w ogóle ewropa. i niestety kaszkawał. ale nie... gdzieś w tej przeszklonej ladzie chłodniczej majaczyło coś innego znajomego kształtu. okrągła, w kółko golona, oryginalna holenderska gouda. w równie oryginalnej cenie, którą jak zobaczyłem, to się prawie udławiłem. 14500 lv. słownie: czternaście i pół tysiąca lewa za kilogram. prawie 10 zielonych. ale czego się nie robi dla kanapki z serem. odżałowałem lewów na 200 gram i kolację miałem tego dnia wyborną. parę dni później dokwaterowali mi węgra. cudowny człowiek. pomny własnych doświadczeń z poprzedniego swojego wyjazdu, a gusta w temacie robienia kanapek jak się okazało mieliśmy podobne, przywiózł z domu chyba ze dwukilogramowy blok porządnego węgierskiego żółtego sera i nawet się nim podzielił. i jak tu bratanków nie kochać? Wink

* taki ten, no, zabieg stylistyczny Wink
Odpowiedz
#2
A ta piramidka to nie przypadkiem już Mladost 2? Pamiętam ten high life jeszcze z początku lat 90tych Smile
Odpowiedz
#3
jedynka zdecydowanie. mladost 2 jest dopiero, jak jedziesz na obwodnicę, od tej ulicy odchodzącej w prawo przy stacji benzynowej i makkwaczu. w porównaniu do reszty sklepów hajlalf był, że łojezu. kołowrotek na wejściu, podświetlane lady i inne bajery Big Grin samoobsługowy na pewno był jeszcze na carigradsko, na iztok, przy przystanku zaraz. ale tam to raczej klimaty wss społem Wink

a i był chyba jeszcze po zachodniej stronie, gdzieś w okolicach krasno seło/owcza kupeł, proroplasta hipermarkerów. "dallas" się to to, o ile dobrze pamiętam, nazywało Tongue
orlinezze, miejscowy jesteś, możesz pamiętać, weź mnie popraw/skoryguj jak coś mieszam
Odpowiedz
#4
od annasza do kajfasza, czyli sproketowe zderzenie z lokalną biurokracją.

bułgaria to jest kraj dla ludzi cierpliwych. slogany "co masz zrobić jutro, zrób pojutrze, będziesz miał dwa dni wolnego" czy "spiesz się powoli" idealnie pasują do miejscowego klimatu. "wreme bawno tecze" czyli "czas płynie wolno" powinno zostać oficjalnie uznane za narodową dewizę. taki mamy klimat.

przy wjeździe do bułgarii razem ze stempelkiem kontroli paszportowej otrzymywało się również, bodajże do 1999 roku, żółtą albo białą karteczkę, w zależności od tego jaki papier akurat mieli w drukarni, będącą voucherem meldunkowym. i na tymże voucherze trzeba było uzyskać stempelek jakiegoś ważniaka poświadczający meldunek do 48 godzin od wjazdu. niby prosta sprawa. ale po kolei.

w dniu przyjazdu okazało się, że moje papiery w ogóle z polski nie dotarły i miejscówa, żeby w ogóle gdzieś graty zrzucić i przekimać została załatwiona trochę pod stołem w celu późniejszej legalizacji. niestety to była miejscówa tylko dla koleżanki, z którą jechałem a mnie mieli przydzielić coś innego jak się znajdzie. papiery dotarły następnego dnia i uczelnia potwierdziła telefonicznie nasze istnienie. koleżanka załatwiła w oddalonym o rzut kapciem urzędzie meldunkowym co trzeba, a ja dupa. oficjalnie mnie nie ma w tym lokalu i ze stempelka nici. a czas płynie. ponieważ do koleżanki mieli dokwaterować na dniach jakąś bułgarkę, więc również pod stołem dostałem klucze do jakiegoś innego mieszkania, ale też tymczasowego. z koleżanką ustaliłem, że gratów nie przerzucę do momentu aż mi coś znajdą, bo nie będę nomadystyki stosowanej po całym osiedlu co chwila uprawiał. pieczątkę może by i się dało załatwić na policji, ale pan mundurowy zza biurka dość wyraźnie dał mi do zrozumienia, że pieczątkę przystawi, ale jak dostanie w łapę 50$. a paszoł won. znalazło się tymczasowe rozwiązanie problemu, będące w zasadzie przykrywką do braku stempelka poświadczającą jakąś procedurę związaną z meldunkiem poprzez złożenie wniosku o uzyskanie wewnętrznego paszportu tymczasowego. czegoś co wyglądało jak nasz książeczkowy dowód osobisty, będący pewnie czymś w rodzaju karty stałego pobytu, bo tenże dokument mnie zwalniał od posiadania stempelka na voucherze. adres podałem aktualny. papier poszedł, wybuliłem 3000 lewa za wniosek i miałem chwilę spokoju. po tygodniu od przyjazdu dostałem w końcu właściwy przydział kwadratu i uradowany popędziłem do meldunkowego z odpowiednimi papierkami. dupa. nie możemy dać panu stempelka bo przekroczone 48 godzin. będzie pan płacił karę przy wyjeździe z bułgarii. kara wynosiła chyba w przeliczeniu jakieś 20$, czyli była mniejsza, niż 50$ co chciał pan policjant, więc nie było sensu do niego wracać po ten stempelek z datą wsteczną. witki mi opadły. no nic. czekamy na decyzję w sprawie tej karty stałego pobytu. może się jakoś smyrnie. za czas jakiś przychodzi odmowa, że ze względów blablablabla ten dokument mi nie przysługuje. niestety za chwilę miała nastąpić zmiana przepisów i kara za brak stepmelka miała wzrosnąć do równowartości 100$. no to jestem w czarnej dupie. opcje miałem dwie. albo wyjechać na moment z bułgarii i zapłacić na granicy karę, licząc na to, że nie trafię na wieśniaka, co mi wbije po złości zakaz wjazdu albo też będzie chciał w łapę, żeby tego nie zrobić, albo ponegocjować z policjantami kwotę "do łapy". tymczasem moja domakinka, taki nasz odpowiednik gospodarza domu, chociaż w jej przypadku bardziej administratora budynku, doradziła mi, żeby jednak się przejść do meldunkowego i sprawę jakoś wyjaśnić, bo przecież to nie jest moja wina, tylko cały ten cyrk wyniknął wyłącznie z powodu bajzlu w ich papierach. i najlepiej przy tym trochę pokrzyczeć. im bardziej będę krzyczał, tym większa szansa, że da się coś z tym zrobić. języka już trochę podłapałem bardziej, więc sru do okienka, może się uda. zaczęło się spokojnie ale przy wyjaśnianiu sobie coraz głośniejszym tonem sytuacji skończyło karczemną awanturą. przy okazji wyszło, że "w kupie siła", bo do komentowania stanu biurokracji przyłączyła się również cała kolejka ludzi, przeważnie w wieku emerytalnym, stojących za mną. że przyjechał chłopak, języka się nauczył, swój, słowianin, nie jakiś tam czarny, czy inny żółty, a tu tylko kłody pod nogi. i to słownictwem raczej tym rynsztokowym. po paru minutach takiej "dyskusji" wyszło na to, że jednak jest obejście. karę co prawda zapłacić muszę, ale mogą mi ją obniżyć do 500 lewa. równowartość złotówki. tylko jeszcze trzeba było mieć lewy. akurat mi się skończyły. miałem dopiero jechać na miasto wymienić. sru pędem z powrotem do domakinki, że da się zrobić i czy mi pożyczy 5 stów, bo tyle muszę zapłacić, a aktualnie bez grosza jestem. pożyczyła. znów biegiem do meldunkowego, kara, stempel, załatwione. człowiek się (*&^(*^ szarpał miesiąc, tylko po to, żeby na końcu okazało się, że te wszystkie biegania z dokumentami można było załatwić za złotówkę trochę przy tym pokrzykując. ciśnienie zeszło. potem to już tylko kierunek miasto, kantor i po drodze do domu wpadłem jeszcze po jakąś flaszkę i wiecheć, żeby kobiecinie podziękować serdecznie za pomoc i 5 stów w potrzebie.
Odpowiedz
#5
coś tam zapowiadałem, żeby nabazgrać to i owo, toteż obietnicę spełniam i zaczynam niniejszym działalność pseudo-reportażo-obyczajową Wink
Odpowiedz
#6
opowiadaj, opowiadaj Smile
Odpowiedz
#7
kalendarzyk w deszyfrażu, trochę tego będzie Wink
Odpowiedz
#8
miejsce jest Smile
Odpowiedz
#9
ówczesna komunikacja miejska w sofii to temat szeroki jak ujście amazonki, ale chwilowo skupię się na (nie)regulowaniu opłat za przejazdy  Wink obecnie się nie opyla, także proszę nie próbować Wink

jadąc z polski temat biletów miałem załatwiony niejako "na koszt organizatora" ale dość sporym po mieście jednak jakoś się trzeba poruszać. w sofii nie było za bardzo czegoś takiego jak punkty sprzedaży biletów. pani prowadząca kiosk na przystanku czasem je miała a czasem nie. ratunkiem było zakupienie owych u starszej pani handlującej czymkolwiek na pobliskim rozkładanym stoliku turystycznym, ale nie zawsze była. pod przystankiem autobusowym był co prawda postój marszrutek, ale te po pierwsze odjeżdżały jak chciały, a po drugie kurs do centrum kosztował 500 lewa wobec 35 lewa za bilet na autobus. po zorientowaniu się w temacie relacja cenowa wyjazd-powrót jak łatwo policzyć miała się jak 1000:70 różnica 930. paczka fajek albo 4 piwa w knajpie. czyli dość mało opłacalne. oczywiście można było kupić biletów na zapas tylko po co. zaraz na początku po przyjeździe udałem się z koleżanką, z którą przyjechałem, na spotkanie z inną koleżanką, miejscową. wylądowaliśmy gdzieś w okolicach graf ignatiew/partiach eftimij i koleżanka, ta lokalna zaproponowała przemieszczenie się za pomocą tramwaju 2 przystanki, na jakieś piwo. biletów niestety my przyjezdni nie mieliśmy, i nigdzie w okolicy nie szło ich zakupić, więc postanowiliśmy podjechać na gapę. 2 przystanki tylko, szansa że capną mała. z szansami jest tak, że jedna na milion trafia się w 9 przypadkach na 10 i na następnym przystanku weszło 2 kanarów. nosz dupa blada. pech. koleżanka, ta miejscowa, zaczęła panów urabiać, że biedni studenci z polski, od wczoraj w sofii, u nich można kupić bilety od kontrolerów i w ogóle nawijanie makaronu na uszy.
- masz 200 lewa?
- mam, to za mnie czy za dwójkę?
- za dwójkę
tylko trzykrotna przebitka wobec ceny biletu, coś kurde tanio liczą. nie protestowałem. niemniej jednak wypadałoby jakoś załatwić temat kursowania po mieście dlatego zapragnęło mi się biletu miesięcznego, coby nie latać z biletami bez sensu. teoretycznie powinno wyjść taniej posiadanie takiego, niż kupowanie biletów u starowinki na przystanku. parę dni później udałem się do takiego punktu w celu zakupienia takowego.
- dzień dobry, chciałbym zakupić bilet miesięczny ze zniżką studencką
- indeks poproszę
- nie mam indeksu, mam tylko legitymację ISIC (międzynarodowa) i SUKO (sofijski uniwersytet kliment ochridski)
- bez indeksu nie sprzedam
- ale nie przysługuje mi indeks, jestem z zagranicy i mam tylko te dwie legitymacje
cóż się okazało. otóż w bułgarii, żeby podróżować ze zniżką trzeba było posiadać ważny indeks a legitymacją można było sobie 4 litery podetrzeć, bo poza potwierdzeniem faktu bycia studentem de facto nikt jej nie honorował. no cóż...co kraj, to obyczaj.
- mogę sprzedać normalny
chwila zastanowienia....
- a jest tu jakiś cennik, ile co kosztuje?
- wisi na ścianie
- to za się zastanowię, wpierw poczytam cennik
polazłem pod ścianę pod gablotkę poczytać regulamin przewozu i cenniki.
bilet miesięczny normalny na wszystkie linie: coś pod 7 koła. coś mi nie pasi. jednorazowy 35, załóżmy razy 4 przejazdy dziennie, czyli 35x4x30 daje 4200. gdzie tu sens? gdzie logika? 2,5 kafla zostaje w kieszeni. rozważania nad cennikiem, rozważaniami nad cennikiem, ale moją uwagę przykuła inna rubryka. obezsztetenie za transportni szteti - kara za jazdę bez biletu: 200 lewa. czyli panowie w tramwaju wcale nie wzięli mało. oni po prostu kierując się swojską zasadą PKP 'płać konduktorowi połowę' chcąc od nas 200 lewa, 2x200 po prostu wzięli pół. nawet biorąc pod uwagę, że średnio na kanara wbijałem się co 2 dni, bo faktycznie było ich sporo na mieście, rachunek był dość prosty. 200x15=3000. połowa ceny biletu miesięcznego. i w sumie na to samo, albo i mniej, co kupując bilety jednorazowe. rachunek ekonomiczny zwyciężył nad przyzwoitością. ostatnie bilety jakie kupiłem, to były te u babci pod przystankiem na stoliku tego dnia rano. do tego pan kanar karząc za przejazd bez biletu wręczał odpowiednią karteczkę zaświadczającą ten fakt, gdzie nie było ani daty, ani numeru linii, którą się jechało. do tego zawsze tę karteczkę przedzierał, czasem kompletnie na pół i dysponowało się tylko połówką. w razie kontroli wystarczyło pokazać ten świstek wymawiając przy tym magiczną formułkę "ja już byłem karany" i przeważnie miało się odpuszczone. raz jadąc z kolegą węgrem (tym od sera) jadąc 111 po obwodnicy na ljulin, zaliczyliśmy 3 kontrole w jednym autobusie. ja nie miałem biletu, bo nie miałem, bo i po co, natomiast kolega węgier za pierwszą kontrolą coś tam mamrotał, że nie ma biletu, bo do tej pory kupował, ale akurat nie ma blabla... na co wyciągnąłem z portfela swoją naddartą "obezsztetenkę" wielokrotnego użytku, rozdarłem do końca, wręczyłem mu połówkę:
- mów, że kilka przystanków wcześniej była kontrola, a jak się spyta dlaczego pół, to mów, że kanar rozdarł do końca i tylko tyle dostałeś
- ale...
- nie p#$%^ol, rób jak mówię
co prawda jakby złożyć nasze "karne" bilety, to by wyszło, że to jeden i ten sam, ale jakoś żaden z kontrolerów nie wpadł na ten pomysł, tylko kupował gadkę, że już nas za przejazd bez biletu jego koledzy przed chwilą ukarali. nie muszę chyba dodawać, że babcia z rozkładanego turystycznego stolika na osiedlowym przystanku po tej akcji straciła kolejnego zagranicznego klienta kupującego bilety. biorąc pod uwagę, że cena biletów co miesiąc rosła startując od 35 a kończąc 100 lewa a cena kary cały czas pozostawała na poziomie 200 lewa, z każdym kolejnym miesiącem coraz bardziej nie opłacało się ich kupować
Odpowiedz
#10
mój "bilet miesięczny" Wink
[Obrazek: obez200lv.jpg]
Odpowiedz


Podobne wątki
Wątek: Autor Odpowiedzi: Wyświetleń: Ostatni post
  Bułgarskie wakacje 2021 by Bulgarius w covidowym czasie Bulgarius 30 712 15-08-2021,16:36:12
Ostatni post: dżek
  Sozopol 2020 ... czyli CovidTravel 2020 PAP 14 380 14-04-2021,20:25:33
Ostatni post: PAP
Wink Bułgarskie podróże i przemyślenia Jacka i Malutkiej wolffer 75 19,727 27-12-2020,02:27:18
Ostatni post: wolffer
  Wte i we wte czyli okrężną drogą tradycyjnie do Sozopola 2020 dżek 52 1,111 20-05-2020,10:49:03
Ostatni post: myszabe
  Rodopy 2018 - czyli opowieści dziwnej treści przy butelce rakiji kris68 43 5,146 14-07-2019,20:22:06
Ostatni post: igi123
  Riła 2016, czyli górskie wędrówki petera peter 86 25,651 19-05-2018,13:05:50
Ostatni post: dżek
  Być w siódmym niebie oczami Radka, czyli Riła 2017 myszabe 19 5,369 26-12-2017,19:51:53
Ostatni post: myszabe
  Bułgarskie wakacje po raz drugi... CarlosPL 30 9,148 06-11-2017,14:17:47
Ostatni post: pomidorowa
  Mój pierwszy raz w Bułgarii... znaczy się moje pierwsze bułgarskie wakacje :-) CarlosPL 83 25,592 14-09-2016,11:02:14
Ostatni post: sikornik
  Historyjka z morałem, czyli jak to rodzinkę nad morze zabrałem :) (sierpień 2012) frytowski 5 3,614 01-06-2015,00:45:38
Ostatni post: Bulgarius

Skocz do:


Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości