Dla tych wszystkich, którzy z różnych powodów nie nocują w Rilskim Monastyrze są dwa kempingi Zodiak i Bor.
Siadamy w barze i zamawiamy po piwie. Kelnerka obsługująca nas nie może sobie poradzić z czkawką, mimo to nie przerywa pracy. Na jedzenie niestety nam już nie starcza pieniędzy, mieliśmy odliczone lewa tylko na ostatni toast i małą rezerwę na podróż. Ale mamy jeszcze trochę zapasów: zupki chińskie, sporo kiełbasy i paczkę chleba, część zjadamy na kolację, resztę zostawiamy na podróż do Warszawy. Widząc jak odliczamy na dłoni pieniądze grupa Polaków podróżujących z dziećmi (głównie po Grecji) przysiada się do nas i stawia nam wino. Zamawiają też dodatkową porcję sera i częstują nas, rozumiejąc najwyraźniej że jesteśmy turystami u kresu podróży. Przy stoliku siedzi też para Francuzów z Bretanii. Palą papierosa za papierosem, rozkoszując się niskimi cenami tytoniu w Europie wschodniej. Gdy jedno z polskich dzieci zwraca uwagę, że Francuz właśnie wypala czwartego, ten prosi, żebym małemu Polakowi wytłumaczyła, że we Francji jest drogo i wreszcie się może do woli napalić. I tak skleconą brygadą spędzamy porządnie zakrapianą ostatnią, zieloną noc. Sympatyczni Polacy stawiają kolejne kolejki rakiji, która wyśmienicie wlewa się w gardło, Francuzi częstują tanimi papierosami. Dzieci już dawno poszły spać, a my wszyscy… umacniamy przyjaźń polsko-francuską, jakżeby inaczej. Pijemy za Rewolucję i Napoleona, choć za tego ostatniego Francuzi z większą rezerwą niż Polacy.
One są mniej więcej w tej samej cenie.
Zodiak ma lepszą restaurację i ma lepszy parking, ale w Borze jest więcej przyrody. Mnie się bardziej podoba Bor i dlatego go wybierałem w 2008 i 2009 roku.
Zodiak ma lepszą restaurację i ma lepszy parking, ale w Borze jest więcej przyrody. Mnie się bardziej podoba Bor i dlatego go wybierałem w 2008 i 2009 roku.
Rok 2008
To jeszcze Rilski Monastyr
Po drodze mijamy hotel Carew Wrh.
To już domki kempingu Bor
Cała droga trwa 10 -15 minut.
Siadamy w barze i zamawiamy po piwie. Kelnerka obsługująca nas nie może sobie poradzić z czkawką, mimo to nie przerywa pracy. Na jedzenie niestety nam już nie starcza pieniędzy, mieliśmy odliczone lewa tylko na ostatni toast i małą rezerwę na podróż. Ale mamy jeszcze trochę zapasów: zupki chińskie, sporo kiełbasy i paczkę chleba, część zjadamy na kolację, resztę zostawiamy na podróż do Warszawy. Widząc jak odliczamy na dłoni pieniądze grupa Polaków podróżujących z dziećmi (głównie po Grecji) przysiada się do nas i stawia nam wino. Zamawiają też dodatkową porcję sera i częstują nas, rozumiejąc najwyraźniej że jesteśmy turystami u kresu podróży. Przy stoliku siedzi też para Francuzów z Bretanii. Palą papierosa za papierosem, rozkoszując się niskimi cenami tytoniu w Europie wschodniej. Gdy jedno z polskich dzieci zwraca uwagę, że Francuz właśnie wypala czwartego, ten prosi, żebym małemu Polakowi wytłumaczyła, że we Francji jest drogo i wreszcie się może do woli napalić. I tak skleconą brygadą spędzamy porządnie zakrapianą ostatnią, zieloną noc. Sympatyczni Polacy stawiają kolejne kolejki rakiji, która wyśmienicie wlewa się w gardło, Francuzi częstują tanimi papierosami. Dzieci już dawno poszły spać, a my wszyscy… umacniamy przyjaźń polsko-francuską, jakżeby inaczej. Pijemy za Rewolucję i Napoleona, choć za tego ostatniego Francuzi z większą rezerwą niż Polacy.
Bułgaria to raj dla górskich wędrowców